Jak zorganizować czas na pisanie książki?
Jak znaleźć wydawcę?
Jak dociągnąć projekt do końca?
Tego dowiesz się czytając artykuł.
Pływając w weekend kajakiem po rzece wpadł mi pomysł, żeby podzielić się z Tobą moimi doświadczeniami o tym jak napisałam swoją książkę w 30 dni. Jakby na to nie patrzeć był to mój cel i duży projekt do zrealizowania, który wymagał niezłej organizacji czasu.
Może też masz takie marzenie, albo chociaż raz w życiu przeszła Ci przez głowę taka myśl, że fajnie byłoby napisać własną książkę. Może jeszcze nie wiesz o czym, ale i tak byłoby fajnie. Zebrałam więc wszystkie informacje i podzieliłam się z Tobą tym jak ja zorganizowałam pracę nad pisaniem książki pracując, szkoląc i zajmując się dziećmi, domem, zakupami i wszystkim co jest związane z normalnym życiem.
Zaznaczę, że jest to moja pierwsza książka napisana i wydana. Piszę tylko o moim doświadczeniu i nie gwarantuję, że u Ciebie też to się sprawdzi.
Od czego się zaczęło?
W 2017 roku, w okolicach października może listopada przyszedł mi do głowy pomysł na napisanie swojej książki. A że jak mam jakiś pomysł to nie pozwalam mu pozostać w głowie, bo wiem, że może się zawieruszyć – zapisałam go na listę zadań (listę to do), którą określam jako „inspiracje, pomysły, idee”. Wpisuję na nią różne, czasami dziwne pomysły, o których chcę pamiętać. Nie wiem czy, i kiedy (i czy w ogóle) się nimi zajmę ale zapisuję. Swoją drogą po czasie fajnie się patrzy na to jakie rzeczy przychodziły mi do głowy. Wracając do tematu – zapisałam sobie pomysł, że napiszę książkę. Zauważ, że napisałam „napiszę”, a nie „wydam”.
Nie wiedziałam, czy to ma być książka drukowana czy może ebook. Od tamtej pory ten pomysł kiełkował i wyglądało na to, że na dobre zadomowił się w mojej głowie. Nagle okazało się, że poznałam na spotkaniu Klubu Kobiet Mówiących na Głos osobę, która już wydała książkę ekspercką, zaczęłam dostrzegać grupy na FB, które są tematycznie związane z tym tematem. Zasypiając myślałam nad konwencją książki, nad zakresem tematycznym. Pozostawało tylko pytanie jak ją napisać i kiedy? Wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na to żeby usiąść i tylko pisać.
Oczywiście oczami wyobraźni widziałam siebie na werandzie, albo w ogrodzie zimowym siedzącą wśród roślin przed moim laptopem z kubkiem gorącej herbaty i piszącą. To byłaby piękna wizja jednak póki co była niemożliwa do zrealizowania. Musiałam więc znaleźć sposób, który będzie dostosowany do mojej sytuacji i zadań, które już realizuję.
W jakich okolicznościach pisałam?
Jestem mamą dwójki kochanych Maluchów, już przedszkolaków. Pracuję zawodowo jako wykładowca na dwóch uczelniach, a to praca nie tylko wykładowcy, ale też realizuję badania, tworzę raporty, piszę publikacje, prowadzę projekty. Jestem też trenerem i prowadzę szkolenia dla firm, konsultacje indywidualne. Czyli dużo pracy w różnych godzinach. Jestem żoną dość wyrozumiałego mężczyzny. I mam zwyczajne życie rodzinne, które pewnie w wielu aspektach jest podobne do Twojego – trzeba zrobić pranie, przygotowywać posiłki, sprzątać wspólną przestrzeń, wozić dzieci na zajęcia dodatkowe, brać udział we własnych zajęciach.
Może jedynie nieco inaczej organizujemy czas, bo ja nad tym czuwam i wprowadzam zasady produktywnej organizacji czasu do naszej praktyki. To znaczy, że nie oglądamy telewizji i ułatwiamy sobie nieco życie planując swoje zadania.
Nie będę owijać w bawełnę, nie miałam przestrzeni i spokoju, żeby zajmować się pisaniem książki.
A mimo wszystko ja ten czas wygospodarowałam.
Skoro to czytasz, to znaczy, że chcesz wiedzieć jak to zrobiłam i być może jak Ty możesz to zrobić.
Od czego zaczęłam?
Najpierw był pomysł.
Później nocne rozmyślania czasami poszukiwania inspiracji. Wiedziałam, że muszę sobie ten proces maksymalnie ułatwić i dostosować do swojej rzeczywistości. Już dawno się przekonałam, że czas na moje sprawy sam się nie wygospodaruje, że dzieci nie przestaną mnie potrzebować, sprawy domowe same się nie załatwią tylko dlatego, że postanowiłam realizować jakiś projekt.
Przeanalizowałam więc jakie mam możliwości i nie wyglądało to zbyt optymistycznie.
Zdecydowałam więc, że będę tworzyć treści systematycznie, każdego dnia po małym kawałku. Pomysł był dobry, ale warto byłoby zrobić sobie jeszcze coś, co sprawi, że wytrwam w tym postanowieniu. Wiesz jak to jest – decydujesz, że robisz coś codzienne, a później przychodzi dzień, w którym się nie chce, coś wypadło, masz coś innego do zrobienia. Łatwo wtedy odpuścić.
Aby pracować systematycznie zdecydowałam o przygotowaniu cyklu wpisów na FB, który nazwałam „90 produktywnych dni”. Taka forma bardzo pasowała mi do tego, co ma się znaleźć w książce. Ogłosiłam więc swój pomysł i zaczęłam działać.
Przygotowałam tematy, które poruszę.
Tutaj jest jedna uwaga – nie musiałam zgłębiać wiedzy. O produktywnej organizacji czasu wiem już bardzo dużo, stosuję zasady w swoim życiu, uczę tego na szkoleniach i na indywidualnych konsultacjach dla liderów i ich zespołów. Uwielbiam pomagać ludziom i pokazywać im gdzie podziewa się ich czas, dlaczego im go brakuje. Oczywiście to co im uświadamiam nie zawsze jest dla nich akceptowalne, czasami mają opór, ale w ostateczności kiedy decydują się na wprowadzenie zmian, okazuje się, że są w stanie osiągać więcej. I w efekcie są usatysfakcjonowani.
Ale co dalej?
Od 1 stycznia zaczęłam pisać regularne posty. Cieszyły się one dużą ilością wyświetleń, miały sporo reakcji. To była dla mnie informacja, że moim czytelnikom to się podoba. Dostawałam prywatne wiadomości, w których osoby pytały jak mogą dany aspekt zastosować do swojej sytuacji, że chcą więcej metod itd.
Cieszyłam się z każdego kciuka i serduszka, każdej wiadomości i komentarza. Jeśli byłeś jedną z tych osób, bardzo, bardzo Ci dziękuję. Przyczyniłeś się do tego, że moja książka jest teraz w sprzedaży.
No dobra, ale co z tą książką?
Właśnie wpisy na FB to jeszcze nie książka.
Tworząc wpisy jednocześnie poszukiwałam informacji o tym jak wydać książkę. Czytałam case study z samodzielnego wydawania i tego jak znaleźć wydawnictwo. Mając taką wiedzę i wiedząc w jakim celu piszę książkę zdecydowałam się na poszukiwanie wydawcy. Piszę poszukiwanie, bo w mojej sytuacji to ja miałam się zgłosić do wydawcy ze swoim pomysłem. W przypadku bardziej znanych osób propozycje napływają same.
Początkowo chciałam zgłosić się z gotową książką, z całym tekstem. W lutym się rozchorowałam. Spędziłam tydzień leżąc w łóżku z wysoką temperaturą. Wiesz jak to jest w czasie choroby. Nie ma się energii na nic, w sumie tylko się śpi, przebudza aby wziąć lekarstwa i po nich ma się chwilę przebłysku. Na całe szczęście była wtedy u nas moja mama i zajęła się dziećmi, a ja chwile świadomości mogłam wykorzystać na coś produktywnego. Leżąc w tej gorączce pomyślałam, że mogę wziąć laptopa i wysłać zapytania do wydawnictw o to czy byłyby zainteresowane wydaniem książki o tematyce produktywnej organizacji czasu.
Przygotowałam listę wydawnictw i po kolei szukałam adresów mailowych, pod które mogłabym wysłać swoją propozycję wydawniczą. Od razu Ci powiem, że to nie było takie proste zadanie. Maile są poukrywane, czasami trzeba wysyłać na adres ogólny, co oznacza, że nie wiesz do kogo piszesz i czy w ogóle ktoś to prześle gdzieś dalej.
Po lekturze Google i jego zasobów o tym jak wydać książkę zakładałam, że będę się musiała postarać o wydawcę. Że taki email to nic, że trzeba dzwonić, pytać, prosić itd.
I tutaj napiszę Ci co wynikało z mojego research u wujka Google. Całe szczęście ja się nie poddaję tylko dlatego, że komuś nie wyszło, bo postępując tak stwierdziłabym, że nie warto zaprzątać sobie głowy swoim celem i próbować wydawać czegokolwiek.
W Internecie na forach, na grupach czytałam, że książki się nie da wydać, że wydawnictwa współpracują tylko z celebrytami i znanymi blogeremi/twórcami z dużymi zasięgami. Że jak nie masz społeczności (czytaj: fanów, subskrybentów, rozpoznawalnego nazwiska czy twarzy) to zostaje Ci poszukiwanie niszowych wydawnictw. Do tego nie możesz liczyć na standardowe stawki, a w sumie to może jeszcze musisz dopłacić za wydanie.
Powiem tak – każdy przypadek jest indywidualny. Oczywiście jesteś „znany” to jest Ci łatwiej. Wydawnictwo to biznes, oczywiste więc że chce zarobić. Ale twierdzenie, że się nie da kiedy nawet się nie spróbowało, albo po wysłaniu jednego zapytania to jak dla mnie za mało, żeby wydawać osąd.
Jeśli Ci na czymś zależy zrób wszystko co konieczne, aby to osiągnąć. Nie znam lepszego sposobu. Nie ufaj twierdzeniu innych, że się nie da, że to niemożliwe. Sam to sprawdź.
I ja właśnie tak zrobiłam. Byłam przygotowana na długie poszukiwanie. Miałam w głowie pomysły na opcję B i C.
Jak wyglądał kontakt z wydawnictwami?
Przystępując do wysyłania zapytań czy też propozycji miałam na swojej liście trzy wydawnictwa, na których mi najbardziej zależało. I do nich wysłałam wiadomość w pierwszej kolejności.
Mając na względzie mój stan, w jakim rozsyłałam emaile – wysyłałam ich 4 – 6 dziennie. W sumie wysłałam wiadomość do 16 wydawnictw. Odpowiedź zwrotną otrzymałam od czterech. Były to wiadomości, żeby przesłać wstępny spis treści, więcej informacji itd.
Trzeciego dnia czułam się już lepiej. Wysłałam wiadomości, porozmawiałam z mamą i dalej poszłam odpoczywać. Wcześniej zajrzałam do skrzynki emaial i odebrałam maila od redaktor z wydawnictwa HELION, o następującej treści:
Dzień dobry Pani Agnieszko,z radością informuję, że Pani propozycja wydawnicza została zaakceptowana na spotkaniu redakcyjnym – gratuluję:)
To wydawnictwo było na mojej liście na pierwszym miejscu. Najbardziej mi na nim zależało, bo wydaje najlepsze biznesowe pozycje, do tego ma duży zasięg działania i książki w nim wydawane są dostępne w najlepszych i największych księgarniach. Byłam zaskoczona szybką akceptacją ale też bardzo szczęśliwa. Od razu dostałam umowę wydawniczą i pytanie o czas, w jakim dostarczę całą treść.
Nie chciałam zwlekać i określiłam termin oddania całości do końca marca 2018 roku, w sumie 30 dni, bo umowę wysyłałam 2 marca.
Słyszałam opinie, że wydawnictwo ingeruje w treść książki, że narzuca jak ma ona wyglądać itd. Nie wiem jak jest u innych wydawców, ale w przypadku wydawnictwa HELION miałam wpływ na absolutnie wszystko. Nikt nie wywierał na mnie żadnych nacisków, że coś musi się znaleźć, albo że czegoś ma w niej nie być. Napisałam ją tak jak ja chciałam. Miałam też wpływ na to jak wygląda okładka, jak wygląda układ rozdziału i jakie informacje są zawarte w książce. Akceptowałam niemal wszystko.
Treść umowy również mogłam negocjować. Poprosiłam o zmianę treści jednego punktu, na co otrzymałam informację zwrotną, że w sumie to można go wykreślić z umowy. I znowu moja rada: wszystko można próbować negocjować. Jeśli nie zapytasz, nie sprawdzisz to dostajesz to co proponuje jedna strona. Negocjując masz możliwość osiągnięcia tego na czym Ci zależy.
Jak zorganizowałam pracę nad pisaniem książki?
Przystępując do pisania książki miałam treści wpisów z FB, ale to nie był materiał na książkę, jaką chciałam napisać, to był bardziej materiał na inspirację do rozdziałów. Musiałam się więc zorganizować, tak aby w wyznaczonym czasie powstała cała treść.
Oczywiście pomogła mi umiejętność organizowania czasu.
Po pierwsze
Książka stała się dla mnie priorytetem każdego dnia. Wiedziałam, że codziennie chcę pisać. Nie każdego dnia miałam na to dużo czasu. Wzięłam do ręki mój plan tygodnia (zajęcia na uczelni są każdego dnia tygodnia w innych godzinach i miejscach, szkolenia są planowane z wyprzedzeniem) i określiłam w jakich godzinach będę pisać w poniedziałek, w jakich we wtorek itd. Wiedziałam, że to będzie dla mnie męczące określiłam więc, że jeden dzień będzie dniem wolnym i była to niedziela. Musisz wiedzieć, że realizacja nawet najbardziej podniecającego celu potrzebuje przerwy. Jeśli jej sobie nie zapewnisz w końcu nadejdzie dzień, w którym nie zmusisz się do podjęcia jakiegokolwiek działania.
Mając określony priorytet i czas wiedziałam, że w środy od 11:30 do 15:00 zajmuję się pracą nad książką. A to oczywiście oznaczało, że z części rzeczy, które dotychczas robiłam musiałam zrezygnować, odłożyć na kolejny miesiąc. Od razu zastanowiłam się z czego zrezygnuję na ten czas. I była to długa lista aktywności. Nie da się przecież skądś wyciągnąć dodatkowego czasu. Musisz go sobie stworzyć. A skoro teraz masz każdy swój dzień wypełniony po brzegi to, żeby wcisnąć kolejną aktywność potrzebujesz z czegoś zrezygnować. To jest cena realizacji Twojego celu i zawsze kiedy podejmujesz się jakiegoś działania płacisz cenę rezygnacji z czegoś innego. Może u Ciebie będzie to rezygnacja z oglądania telewizji, u mnie był to czas z dziećmi, rezygnacja ze zleceń szkoleniowych i pewnych spraw zawodowych.
Mając określone godziny pracy zostało jedynie trzymanie się planu.
Po drugie
Stworzyłam plan. Chyba nie muszę przekonywać, że dużo łatwiej się pracuje, kiedy wiesz co należy zrobić. Stworzyłam spis treści książki (bardziej spis punktów, które później rozwijałam). Tym sposobem siadając do komputera wiedziałam o czym mam pisać.
Jeśli chcesz pisać książką, albo pracę dyplomową, albo wpis na bloga, albo tworzyć film – zacznij od planu. Przemyśl o czym napiszesz, jaki ma być tego efekt. Wystarczy krótki schemat, żeby przystępując do pracy nie siedzieć i nie zastanawiać się co ja mam teraz powiedzieć/napisać. Mając plan nie robisz pracy podwójnie, tzn. nie piszesz czegoś, co później musisz wyrzucić bo okazuje się, że nie pasuje do całości.
Po trzecie
Nie czekałam na wenę i motywację. Nie będę Cię oszukiwać i pisać, że tworzenie treści było moim ulubionym zajęciem i że słowa same mi wychodziły spod palców. Owszem miałam dni, w które niosła mnie wena i mogłam wcale nie kończyć pracy. Miałam jednak też dni, w które nie chciało mi się pisać ani słowa. Wołam już zająć się czyszczeniem toalety albo prasowaniem niż pisaniem książki. Ale wiem, że takie odwlekanie niczemu dobremu nie służy i mogłabym do dzisiaj nie mieć całej książki gdybym czekała na motywację. Po prostu kiedy mam cel to akceptuję to, że do czegoś muszę się zmobilizować nawet kiedy nie mam na to ochoty.
Po czwarte
Nie byłam perfekcjonistką. Nie jestem osobą skażoną perfekcjonizmem. Pisząc skupiałam się na przekazaniu wartości i treści, a nie nad poprawnością językową. Tym zajęła się Magda – korektorka. Wytknęła i poprawiła większość błędów, które zrobiłam. I nie łudzę, że były to wszystkie błędy. Natomiast nie bycie perfekcjonistką pozwoliło mi wysłać tekst całej książki do wydawnictwa.
Uwierz mi na słowo, że czytając ją przed wysłaniem miałam ochotę wcisnąć ctrl+alt+delete i zacząć pisać od początku. Na szczęście miałam już podpisaną umowę i męża obok, który zadał mi bardzo dobre pytanie: „Czy jakbyś czytała jakąkolwiek książkę po raz 6 w jednym miesiącu, nie uznałabyś, że jednak nie jest taka dobra?”.
Po piąte
Zaczęłam pisać od tych rozdziałów, które były dla mnie najprzyjemniejsze. Może wiesz o czym mówię? Siadasz i w danym dniu nie masz weny na pisanie o jakimś temacie. Zmuszanie się, żeby skończyć wstęp, kiedy masz ochotę pisać zakończenie w moim odczuciu nie ma sensu. Pisałam więc o tym, o czym w danym dniu miałam ochotę napisać. Oczywiście, w którymś momencie już się nie dało :). Dzięki takiemu podejściu nie czułam się tak bardzo zmęczona tworzeniem treści.
Po szóste
Pisząc maksymalnie skupiałam się na pisaniu. Nie było Facebooka, filmów na YouTube, pogawędek przez telefon. Wiedziałam ile mam napisać i ile mam czasu, żeby skończyć całość. Do tego miałam świadomość, że jeśli nie skończę pisać w wyznaczonym czasie trudno będzie mi wrócić do pracy później, bo będą inne obowiązki – dzieci, dom, czy po prostu spanie.
Po siódme
Szukałam nowych miejsc do pracy. Po jakimś czasie praca w moim domowym biurze zaczęła mnie nudzić, czułam się przytłoczona i mało kreatywna. Zmieniałam więc miejsce. Przenosiłam się do kawiarni, pracowałam przy stole kuchennym, w biurze coworkingowym, gdzie przy okazji mogłam obserwować jak pracują (albo udają, że pracują) ludzie co dodatkowo było dla mnie inspiracją.
Po ósme
Pozbyłam się wymówek. Wiem, że też je masz. „nie mam na to czasu”, „a co jak nikt tego nie kupi”, „a co jak ktoś napisze negatywną opinię” i pewnie jeszcze inne. Ja też miałam takie myśli w głowie. Wiem jednak, że jeśli taka myśl powstrzymuje Cię przed działaniem to przegrałeś. A ja nie lubię przegrywać bez walki.
Jest takie określenie – najpierw Ty masz historię, a później historia ma Ciebie.
Co to oznacza?
Że najpierw Ty tworzysz sobie w głowie jakąś myśl i ją pielęgnujesz, wyolbrzymiasz. Wyobrażasz sobie co będzie jeśli Ci się nie uda, jak będziesz się czuć kiedy ktoś Cię skrytykuje, kiedy nie dasz rady itd. A później ta myśl tak urasta w głowie, że czujesz się kompletnie sparaliżowany kiedy musisz zrobić pierwszy krok.
Ja też miałam (i nadal mam) różne myśli i obawy związane z wydaniem książki. Nie dorabiam sobie jednak żadnej historii. Wiem, że mogą być ludzie którym się ta książka nie spodoba, którzy stwierdzą, że ma brzydką okładkę, że piszę głupoty i pewnie jeszcze wiele różnych rzeczy. Ale czy to ma mnie powstrzymać przed realizowaniem swoich celów? Czy to moje wyobrażenie i obawy mają mnie pokonać? Ja się nie poddaję. Kiedy mam taką myśl w głowie zadaje sobie pytanie „I co z tego?” I wiesz jaka jest odpowiedź? Nic! Bo nawet jeśli tak będzie to ja nic nie mogę z tym zrobić. Napisałam to na czym się znam i co działa. Jeśli ktoś nie chce z tej wiedzy skorzystać może żyć tak jak dotychczas, albo uczyć się tego od kogoś innego. To jego sprawa.
Po dziewiąte
Pracowałam wykorzystując to o czym piszę w książce. Wszystkie nawyki, które są w niej opisane sama stosuję w praktyce i to dzięki nim byłam w stanie napisać książkę w tak krótkim czasie, a nawet w ogóle ją napisać. Bo przecież znalezienie czasu na pisanie to tylko jeden aspekt. Pozostają jeszcze obawy, brak wiary w to co się robi, walka ze strachem i opinią innych ludzi, perfekcjonizm, prokrastynacja. To też są rzeczy, z którymi musiałam się zmierzyć i z którymi mierzę się każdego dnia. Ciebie one też dotyczą. Nawet jeśli nie wszystkie to któreś na pewno.
Dla kogo jest książka „Nawyk produktywności”?
Na etapie szukania informacji „jak napisać książkę” dowiedziałam się, że pisząc treść powinno się mieć awatara czytelnika, czyli osobę, która skorzysta z treści, dla której się je tworzy. Pisząc książkę miałam przed oczami osoby podobne do moich klientów, czyli takie, które wspinają się po szczeblach kariery, próbują podołać wszystkim obowiązkom zawodowym i prywatnym, a robią to na siłę. Trochę tak jak nienaoliwione maszyny. Możesz maksymalnie doładowywać je energetycznie, ale kiedy cały mechanizm jest zardzewiały i bez „smaru” wkładasz w to dużo wysiłku a efekt jest niezadowalający. Chciałam, żeby to co zawarłam w książce było takim olejem, który sprawi, że tłoki i różne koła zaczną chodzić lżej, dzięki czemu przy tym samym wykorzystaniu energii będzie można robić więcej.
Wiedziałam, że osoby zapracowane nie mają przestrzeni na tworzenie całych systemów działania, że potrzebują prostych metod na ulepszenie codzienności. Chcą udoskonalić to co w ich przypadku nie działa tak jak powinno i iść dalej.
Taka też jest moja książka, podzielona na krótkie treści merytoryczne, w każdej z nich jest wiedza, pozwalająca zrozumieć dane zagadnienie, wywołująca refleksję. Na końcu każdego rozdziału są zadania, które pozwalają zastosować wiedzę w swojej praktyce.
Czy powinieneś sięgnąć po tę pozycję?
Jeśli masz mnóstwo zadań do wykonania każdego dnia i czujesz się tym przytłoczony – to jest to książka dla Ciebie.
Jeśli chcesz w swoim życiu więcej równowagi pomiędzy pracą, a życiem poza nią – to jest to książka dla Ciebie.
Jeśli chcesz ulepszyć swoje codzienne funkcjonowanie, zwiększyć jakość życia i tego co w nim robisz – to jest to książka dla Ciebie.